środa, 9 lutego 2011

Różyczka

środa, 26 stycznia 2011

Holiday on Ice

Tymi słowami zwraca się do mnie J, ilekroć moje nowe wdzianko wzbudza jej zainteresowanie. Odzywka może oznaczać, że ciuch jest wyjątkowo:

* kiczowaty
* wyrafinowany
* szykowny
* tandetny

Albo wszystko naraz.

Nadal nie wiem, czy jest to komplement, czy obelga. Trzeba zatem wywołać wilka z lasu. Śmiało stawić czoła twórczym inwektywom J, prowokując je świeżo wydziwaczoną kreacją.

Materiał nie wypadł sroce spod ogona - pochodzi ze spontanicznych, kratkowanych zakupów T, w wyniku których stała się posiadaczką ekscentrycznej Lady Peleryny. Do kompletu musiało powstać coś bzikowatego. Jakieś okrycie z pogranicza sztuki i kiczu, ze skrzyżowania cyrku, sportu i kabaretu. Główkowałam całą jesień. Aż nadeszło olśnienie, najprostsze rozwiązanie, co czaiło się od samego początku. Holiday on ice, oczywiście. Łyżwiarstwo figurowe!

Niech mi kto pokaże bardziej cudaczną dyscyplinę. Czy to jeszcze sport, czy już może teatr albo rewia? Żeby było jasne - mnie ta dziwaczność akurat nigdy nie przeszkadzała. Miałam, swego czasu, nagrane na kasetach wideo, pokazy z trzech kolejnych olimpiad. Jeden Brian Orser, drugi Boitano, Wiktor Petrenko, Philippe Candeloro, Klimowa i Ponomarienko, Maria Butyrska, Gordiejewa i Grinkow, Surya Bonaly, rodzeństwo Duchesnay... Mogłabym tak długo. Wspominam ich z rozrzewnieniem, jak starych znajomych, z którymi zerwał się kontakt. Spełniali moje marzenia.

Na razie, z braku czasu, kariera na lodzie nie jest mi pisana. Może później, to przeskoczę od razu do zawodowców. No i muszę sprawić sobie łyżwy.Te, w których onegdaj pomykałam po miejskich ślizgawkach (kiedy dotyczył mnie jeszcze obowiązek szkolny oraz prawo do zimowych holiday on ice), zaginęły w odmętach czasu. Tymczasem postanowiłam zainwestować w odpowiedni kostium, w którym będę mogła spokojnie budować formę.



Żadnych tiuli, cekinów, pończoch na ramionach i białych majtek na wierzchu, umówmy się, że nie o ten rodzaj doznań wizualnych chodzi. Raczej o wygodny, elegancki strój sportowy, który pozwoli mi przeskoczyć etap nauki, ominąć fazę mistrzowowską i od razu wkręcić pirueta do kabaretu. W którym mogłabym sunąć bez kompleksów obok Kurta Browninga.
Z powagą i kpiną, dystyngowanie i frywolnie. Z dziką frajdą.
Wygłup? Tak, ale z klasą. Ten facet był cztery razy mistrzem świata!



Kombinezon Holiday on Ice, z czerwoną podszewką i osobnymi mankietami, spełnił wszystkie moje wymagania. Co prawda, w trakcie debiutu towarzyskiego, okazało się, że nie jestem w stanie korzystać samodzielnie z łazienki. Zamek z tyłu, długi od szyi po tyłek. Uratowała mnie pomysłowość K. Suwak został zaopatrzony w smyczkę, jak rasowy kostium płetwonurka czy innego sportsmena. Czerwoną, z napisem 100 LAT WISŁY KRAKÓW. Niech żyje sport!

Tylko, nie wiedzieć czemu, na widok nowego wdzianka, J nie wypaliła swojej sztandarowej maksymy. Nic nie powiedziała. Czyżby ją zatkało? To prawie niemożliwe. Chyba, że naprawdę przekroczyłam wszelkie dopuszczalne normy. Zatem udało się, do zobaczenia na lodzie :-)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Moc Polarna

Gościły tu jakiś czas temu polarne Świnki Trzy, ale nie wyczerpały tematu. Ostatnio - jako, że blog dobiega końca - przejrzałam zeszłoroczne zapiski, swój ambitny plan blogowych wątków. Jak wiele pozostało tylko na papierze! Może zaserwuję na finał listę tego, co udało się uszyć i zachować w pamięci, natomiast zabrakło dlań literek. Tymczasem nie mogę się powstrzymać od wpuszczenia w medialny kanał moich licznych produkcji polarowych. Tym bardziej, że każda jest mi bliska i nosi w szwach swoją własną opowieść.

Polar Power ma długoletnią historię, wpisaną w dzieje rodzinne i towarzyskie. W tej sadze występują polary - kamizelki, polary - dresy i polary - sukienki. Za nestora rodu robi mój biały polar sportowy, motocyklowo-snowboardowy, ciągle sprawny, dwuzamkowy. A najmłodszy jest beżowy elegant z marszczonym golfem-kryzą na zeszłoroczne urodziny T. Dla kilkuletniej Kaliny skleciłam pomarańczowy zestaw dresowy z kieszonkami w kształcie liści. Całkiem mały Karol biegał w polarkowych gatkach spod mej ręki, i lale Laury też...

No i już się rozłażą niesforne polarne dzieciaki!
Aby jakoś uporządkować tę szaloną familię, podzieliłam ją na trzy Megamocne Klany:


Dresy i podomki

Kilka lat temu T wpadła na cudowny pomysł, aby każdy członek naszej rodziny otrzymał pod choinkę polarowe odzienie. Ciepłe rodzinnym ogniskiem i misiowatym splotem. W tym fantastycznym projekcie tkwił mały haczyk. T fundowała tkaninę, ja miałam szyć :-)
Nasz dom zamienił się w manufakturę męskich (bluza plus spodnie) oraz damskich (sukienka domowa) zestawów bożonarodzenowych. K, który był wówczas elementem dochodzącym, otrzymał polarową kamizelkę.
I udało się! Po drodze nabrałam takiej wprawy, że z rozpędu machnęłam jeszcze każdemu inicjały na odzieży. Jak szaleć to szaleć!

Mogłabym otworzyć firmę “Christmas Polar Express”, czy jakoś tak ;-)
Świąteczna inicjatywa owocuje nowymi pokoleniami dresów dla T, które w drodze ewolucji przeobraziły się w dżersej. W polarze jej za gorąco. Za to Magdzie w podomce świetnie się spało. Z tego wątku narodziła się kolejna dynastia:

Stroje do spania

Moja rodzina lubi się do łóżka ciepło i ładnie ubrać. Zwłaszcza mężczyźni. Nieznaną odnogą genetycznych deformacji, moim sztandarowym dziełem w dziedzinie nocnej stał się męski kombinezon do spania... Zwykle z lekkiej dzianiny w misie lub samochodziki. Trochę dziecinny i nieco kowbojski. Nogawki do kolan, bez rękawów, zapinany na szereg zatrzasków lub guzików. W takim dessous sypiał mój brat, brat Magdy oraz K. Widok kolesia po trzydziestce, odzianego w trykoty, niczym Superman w domowych pieleszach - bezcenny :-)

Zapewne, gdybym chciała zrobić interes na męskich nocnych kombinezonach, byłby to strzał w dziesiątkę. Nie znalazłam nic podobnego w świecie allegro. A tradycja rodzinna na pewno nie zaginie. Wczoraj K przywołał temat, pytając kiedy dostanie nowy model. Zapewne w motocykle... Dobrze, że z dzianiny w motóry zdążyłam wcześniej uszyć koszulę nocną dla J, kiedy wylądowała w szpitalu. Ale to już całkiem inna historia, czyli:

Odzienie szpitalne

Czasem zwyczajny człowiek też musi wylądować w szpitalu. A cały dzień w piżamie nigdy nie mieścił się w standardach naszej rodziny. Dlatego Tata do szpitala dostał samodzielną koszulę flanelową, kuzynka szary dresik a J dwie koszule nocne.
Oczywiście z J był największy zamęt. Materiał czekał spokojnie na wyznaczony termin, podczas gdy mała Ala (przekorna jak matka) postanowiła wychylić się na świat miesiąc wcześniej. W trybie pilnym, nocnym, powstały dwie koszuliny dla świeżej mamy. Warunkiem sine qua non były zatrzaski z przodu, aby w każdej chwili potomkini miała dostęp do źródełka. Zatrzaski nie były najszczęśliwszym rozwiązaniem, bo walory J w tym czasie mocno się poprawiły ;-(
Przecież to J, to nie mogło się udać!
Za to jedna z koszul miała nadrukowane motocykle, co miało oderwać jej myśli w tych chwilach uziemnienia. (Chyba zadziałało, bo świeżo upieczona mamusia przeistoczyła się niezwłocznie w rasową motocyklistkę.) Ubezwłasnowolniona w szpitalu J, z tzw. “braku laku” nosiła to, co jej podetknięto, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji. Druga koszula była perfidnie różowa...

Ubiłabym zapewne świetny interes, stacjonując z maszyną na oddziale dla matek i oferując im rozpinane na biuście koszule z nadrukiem. W statki, samoloty, rakiety. Albo plażowe parasole i drinki z palemką. Co kto lubi...

A morał Sagi Rodu Polarowego? Proponuję dwa, do wyboru. Który lepszy?

1. Gdyby nie rodzina, mogłabym założyć trzy biznesy krawieckie ;-P
2. Gdyby nie rodzina, nie miałabym dla kogo szyć :-*

środa, 12 stycznia 2011

Do tańca i do różańca

Trwa konkurs na Bloga Roku. Co robię w tej zabawie? Ano... bawię się :-)
I rozmyślam... Oczywiście :-P

Nie mam uniwersalnego wytrychu do otwierania ludzkich dusz. Znam się ledwo na własnej. Produkuję tu potwornie subiektywny zestaw skojarzeń i złotych myśli, wspartych fachową ręką K. Czy to się może komuś podobać? Nie myślałam o tym. A teraz przyszło mi - na własne życzenie - spędzać długie chwile na rozważaniu, jakim zainteresowaniem może cieszyć się ta pisanina. Powiedz, B, czy piszę dla duszy?
Od wczoraj spotkałam się z kilkoma dowodami sympatii (SMS o treści H00715 na nr 7122, 1,23 zł, na cel dobroczynny).
Wniebowziętam.

Na szczęście, nie ma czasu na jałowe debaty. Są inne sprawy do załatwienia. Z pewnością bardziej uniwersalne. Chodzi o małą czarną. Kieckę, co w każdej szafie wisieć powinna, a w każdym umyśle męskim budzić zwierza. Samograj świata mody, do którego można wrzucać każdą treść i każdą formę. Cudowną zaletą małej czarnej jest to, że zmienia się jak kameleon. Jedna sukienczyna potrafi przeobrazić się w kreację seksowną, skromną, odważną, porządną, subtelną, wyrafinowaną... każdą. Za pomocą odpowiedniej stylizacji, oczywiście. Co widać na załączonym obrazku:



Pokusiłam się o uszycie małej czarnej, z zasobów tkaninowych Mamy K (z resztki materiału uszyłam onegdaj Masterpiece). Czarny, gruby sztruks. Szczytem mego wyrafinowania było skrojenie jej tak, aby sztruksowe prążki wędrowały w różnych kierunkach, jak w bandażówce. Na tym zakończyłam działalność kreacyjną. W dziedzinie stylizacji jestem noga. Z czym to się je?
Moja mała czarna czekała na jakieś objawienie, na treść. Jak tabula rasa, tylko czarna. Jak domowa wersja Kosmicznego Dziecka z Odyseji 2001 ;-)

I co? Wysublimowana wyobraźnia podsunęła mi kombinację małej czarnej z szarymi rajtkami i czarnymi szpilkami. Doprawdy... kunsztownie.

Uderzyłam więc po pomoc na samą górę. Do guru polskich szafiarek - niekoronowanej głowy królestwa internetowej stylizacji - Sztywniary. Jak ona pokazałaby światu taką kieckę? W odpowiedzi dostałam gratis modowego gotowca. Dziękuję :-)
Stylizacja Sztywniary jest niezwykle prosta i oryginalna - kolorowa wielka chusta (może ludowa?) i karmelowe kozaki na grubym, klockowym obcasie. Zestaw casual, zdaje się.

Czy mogę liczyć na inne pomysły?

czwartek, 6 stycznia 2011

Aleja Gwiazd

Czy jeszcze zdążę z pompatycznym orędziem noworocznym?

Mój osobisty doradca i znawca obrzędów liturgiczno-obyczajowych, B, zapewnia, że życzenia noworoczne można składać aż do Trzech Króli. Mądrala. Kiedyś uszyję jej czarną pelerynę z gwiazdami, żeby wyglądała jak rasowy astrolog ;-)

Tymczasem sama potrzebowałam gwiazdorskiej kreacji. Sylwester zobowiązuje. A nie mogę po prostu iść do sklepu i kupić kiecki. Byłaby w tym jakaś ściema.

Wypatrzony na Silva welur kisił się w hurtowni już od października. Może ktoś pamięta, że raz już ruszyłam po niego, korzystając z publicznej komunikacji krakowskiej, której kręte trasy zaprowadziły mnie aż do Pekinu.

W wigilię Wigilii postanowiłam jeszcze raz spróbować. Teraz albo nigdy! Tym razem padło na tramwaj. Już po godzinie jazdy nową jedenastką (po dwóch przeprawach przez Wisłę, megakorku na Podgórzu i nieuważnym wysłuchaniu historii życia mamy Wiktora (tego niedobrego człowieka, jej męża Kazka, znam tylko z jej relacji), która zwierzała się do telefonu, podczas gdy jej kilkuletni synek usiłował wyrwać, skopać i rozszarpać cały wagon), stałam się posiadaczką upragnionej materii.

W godzinę powstała nowa sukienka, uszyta na bazie sprawdzonego projektu góry od piżamy. Nawet nie obszyłam brzegów, tylko powycinałam w swobodne floresy, tropiąc wzorek tkaniny nożyczkami do paznokci. Krawiectwo jest, doprawdy, arcybanalnie proste...

Tymczasem wpatruję się w gwiazdy. O ile prostsza jest dziś astronomia, gdy niebo - odpowiednio opisane - jest na wyciągnięcie ręki :-)

Być może wszystko jest bliżej, niż nam się zdaje. Skoro udało się pokonać welurowe fatum i doprowadzić do szczęśliwego finału na sylwestrowym parkiecie, inne sprawy też okażą się wykonalne?

Błądzimy po omacku w blasku gwiazd. Na ślepo szukamy własnej drogi we wszechświecie. Zdani na niepostępową astrologię wypatrujemy w konstelacjach znaków i wskazówek.

Niech się znajdą. Niech jakaś gwiazda, kometa czy inne niebieskie świecidło, wskaże nam w tym roku drogę do szczęścia. Jak Trzej Królowie, odnajdźmy Cel.