resume

Przeglądam swój brulion w kratkę. Na okładce ptasie pióro, zagubione w trawie. Gęsią lotką pisane, inaczej lądują myśli na papierowym wykroju kartki. Staranniej, ze świadomością, że znaków atramentu nie da się wymazać strzałką backspace.

Blog tego nie potrafi, blog rozdrabnia się w chaosie linków, buduje sobie chwilową, chybotliwą strukturę z megabitów i jotpegów. Kuszące, bo w każdym momencie można go zmienić, poprawić, zepsuć albo porzucić na pastwę neta, niech tam orbituje bezładnie wśród setek podobnych tworów. Projekt "Ot... Couture" właśnie spotkał ten los ostatni, pisany mu od dnia narodzin.

Po premierze Różyczki T zadzwoniła z grobowym niusem:

- Uśmierciłaś krawcową!

Słusznie, mocno, ale niezupełnie. Owszem, lubię Sylvię Plath, ale nie zamierzam iść jej śladem. Wszak pozwoliłam Różyczce na finał otworzyć ptasie oko. Coś będzie. Mój papierowy kapownik pełen jest jakiś na wpół wyklutych projektów, niejasnych uwag na marginesie, struchlałych wierszy w fazie tworzenia i wizji, rozrysowanych w koślawych okienkach. Coś będzie.

Zgodnie z definicją resume, trzeba streścić, podsumować i zakończyć. Trochę się od tego obowiązku migałam, nie chcąc już moczyć nóg w rzece bloga, który odpłynął. Ale Hania uświadomiła mi, że to też jest potrzebne, że bez tego biedny, mały blog wisi w czyśćcu niedokończenia, że Różyczka to za mało.

Rok temu, posługując się kluczem Pisma, stworzyłam małą historię własnego hobby. Na każdej stronie brudnopisu umieściłam jeden numer Burdy, z własnych zasobów. Co już powstało i co jeszcze pragnę uszyć. Nie bądźmy drobiazgowi, nawet mnie nie chce się liczyć tych projektów. Kilkadziesiąt w roku. W sumie kilkaset. I drugie tyle, czekające na wenę, na materię. Zapewne wiele z nich nie powstanie wcale, bez szkody dla wszechświata. A te, które zaistnieją, doskonale obędą się bez blogowej ramy. Przyozdobią bez słowa kolejne wiosny, lata i jesienie. Bez parcia na szkło, bez żalu za netową sławą.

Tylko ludzi mi żal. Siedzą między kartkami. Ich historie, które obiecałam opowiedzieć "kiedy indziej". Jak powstawały czarne spodnie dla Reni, do występu w "Randce w ciemno"? Ile burz emocjonalnych musiało minąć, zanim welurowa, purpurowa sukienka poszła do ślubu Gosi? Za ciuchami stoją ich właścicielki i patrzą wyczekująco. Nie dadzą mi spokoju. Może o nich powinnam pisać?

W dniu narodzin bloga dziękowałam Aenne Burda, mistrzyni inspiracji i warsztatu.
Dziś nadszedł moment na wdzięczność dla tych, którzy przez rok (z wielkom godnościom i kulturom osobistom), godzili się na wątpliwy honor bohaterowania na blogu.
Teresko, Krzysiu, Beatko, Justyno - dzięki :-*

P.S.
Na urodziny dostałam od K kieszonkowy atlas ptaków. Wiedział, skubany, jak lubię podglądać skrzydlatych braci. Może - wzorem Cecylii na 365 drzewach - codziennie napiszę jedno haiku o drozdach, wróblach, jaskółkach albo gawronach, zrobię z niego samolocik i wypuszczę w przestworza :-)
P.S.II
Albo coś innego. Jestem sobą, nic mnie nie zatrzyma, poza czystą, niebieską kopułą nieba.