wstępniak

Wedle aktualnej mody na tworzenie niusów, powinnam porzucić myśl o wszelkiej chronologii. Należałoby zacząć od błyskotliwego sukcesu, lub spektakularnej porażki, by wzbudzić jakiekolwiek zainteresowanie.

To może o sukni ślubnej? Jedynej w moim dorobku, pierwszej i ostatniej? Do krojenia francuskiej satyny zabrałam się po dwóch piwach, dla kurażu...
Albo o bluzce ciążowej, co najpierw była duża, później mała, ale w żadnym momencie nie udało jej się dopasować do brzucha?

Przypominam sobie coś w sam raz, co jest spektakularnym sukcesem i błyskotliwą porażką jednocześnie. I dotyczy absolutnych początków. Kiedy mój ojciec powiedział:

-Chodź, pokażę ci jak się szyje na maszynie.

Skąd on to potrafił? Inżynier górnictwa? Nie myślałam o tym, ojciec wszystko potrafił i kropka. Szył mi kolorowe, płócienne spodnie. Szerokie w biodrach i wąskie w nogawkach, bo taka była moda. A mama produkowała falbaniaste spódnice  z tetrowych pieluch, które potem farbowała w wielkim garze. A może wszyscy rodzice potrafili wtedy szyć?
Maszyna była metalowa, z daleka pachniała olejem, nazywała się łucznik i mieszkała w drewnianej szafce, w sprytnie opuszczanym blacie.
Tata rozłożył ją specjalnie dla mnie. Opowiedział o długościach i szerokościach ściegów tego Nowego Świata, o niciach dolnych i górnych, które jak Dolny i Górny Egipt splatają się w jedną krainę. Pokazał mi stopkę, która, choć tak maleńka, pokonywała odległości większe, niż nasz polonez w drodze na wakacje.

Opanowanie zasad nowego królestwa wymagało treningu. Postanowiliśmy, że coś uszyję. Coś prostego, na początek. Worek na buty - przedmiot użyteczny, niezbędny dla uczennicy szkoły podstawowej, a przy okazji niezwykle klarowny w produkcji. Do wykorzystania, mimo usilnych poszukiwań, mieliśmy tylko nylonową, śliską flagę biało-czerwoną. Nasz zapał nie pozwalał na zwłokę. Zasiadłam na stanowisku operatora tego uniwersum i dodałam gazu!

Uszyłam wtedy swój pierwszy projekt.
Sukces, bo ścieg wyszedł idealnie. Porażka, bo w ferworze tworzenia obszyłam ten prostokąt dookoła...
Może i dobrze - gdybym wtedy, w połowie lat osiemdziesiątych, pojawiła się na ulicy z workiem połyskującym barwami narodowymi, kopiąc go niemiłosiernie, co wszystkie dzieciaki miały wtedy w zwyczaju, ktoś nadgorliwy mógłby uznać to za poważną demonstrację antypaństwową :-)

To była moja jedyna lekcja krawiectwa. Od tamtej pory szyję nieustannie. Worek dawno zszedł na jakieś szmaty, zaginął w akcji, podobnie jak wiele projektów, które stworzyłam. A może wygrzebać je z pamięci, ożywić, opowiedzieć jak powstawały, kto je nosił? I przeplatać to aktualnymi pomysłami?

Jest dziewiąty lutego. Dziś kończę 36 lat. Przeżyłam w stanie dojrzałości 18 lat. Czy to oznacza, że jestem, jako człowiek dorosły, pełnoletnia? Czy mogę wszystko?
Mam nadzieję, bo dostałam w prezencie od mamy kawałek przepięknego białego futerka. Jest cudowne w dotyku, tylko idealna kreacja może się z nim równać. Muszę zgromadzić cały zapas swojej pomysłowości i umiejętności oraz innych ości, by podołać temu wyzwaniu. Spróbuję już dziś. Przez rok, przez cztery pory roku, aż do następnych urodzin, postaram się prowadzić tu zapiski o moich wytworach.

A na koniec oskarowo: Nie byłoby mnie - miłośniczki kroju i szycia - bez pisma, które dla zastępów takich jak ja amatorek, jest biblią, wyrocznią i drogowskazem. Mój pierwszy egzemplarz miał jeszcze w podtytule słowa " Die Ganze Welt Der Mode" :-)
Uznanie, podziękowanie i hołd dla jego autorki - Aenne Burda.