Ho, ho, ho... Nadciąga czas wielkiego, świątecznego ubierania. W kolejce do wypacykowania, przed bożonarodzeniowym pokazem mody, czekają szeregi choinek, kominków, poduszek, okien, stołów wigilijnych tudzież stolików do kawy. W ruch pójdą serwety z Mikołajem, stroiki z igliwiem, anielskie włosy i krynoliny światełek. Każdy pokój pragnie świątecznej przebieranki.
Przy okazji, z odmętów pamięci powychodziły rozliczne wnętrzarskie wyroby. Wysuwające się spod maszyny do szycia, nowe szaty krzeseł, okien, stołów, łóżek. Można by chyba urządzić spory pokój, umeblowany wyłącznie sprzętami, wystrojonymi w moje twory. Może nawet niezły ze mnie krawiec wnętrz, taka lokalna wersja
interior tailor.
No to urządzamy!

Pokój jest okrągły, z oknami dookoła, z uwagi na nieprzeliczoną ilość tiulu, szyfonu, bawełny i lnu we wszystkich kolorach tęczy, którymi dekoruję kolejne salony i sypialnie. Jak w Polskiej Kronice Filmowej, przesuwają mi się przed oczami kolejne obrazy. Kiedyś przeistoczyłam sofę w kwiatki w minimalistyczne łóżko, z użyciem błękitno-zielonego pokrowca. Materac z gąbki przekreowałam na japońskie tatami, z pomocą pomarańczowego, niebieskiego i żółtego płótna. Z resztek materiału powstał obraz, jedyny strój na ścianę w kolekcji moich wnętrzarskich ciuchów. Zachód słońca nad morzem.
Krzesła T dostały jednoczęściowe lniane wdzianka, a kiedy z nich wyrosły, uszyłam im polarowe bikini w kolorze kawy z mlekiem. B także zapragnęła odziać swoją jadalnię, więc jej krzesła ubrałam w proste koszule z grubej, pastelowej bawełny, a stół dostał obrus maxi. Siedziska w koszulinach wyglądały jak chłopskie dzieci, ale B doszydełkowała im koronkowe kamizelki, w których spokojnie mogą iść na Pasterkę.
Osobną dziedziną wnętrzarskiego krawiectwa jest pokój dziecięcy. Mam już na koncie poszewki z frotki w misie i chmurki. Kolorowe prześcieradełka na gumce. Szykowne, lniane ubranie na wiklinowy kosz, który z pokolenia na pokolenie niańczy kolejne oseski, uszyłam pod czujnym i wymagającym okiem Gosi. Płócienna barykada, przeciwdziałająca nocnemu wypadaniu Ali z łóżeczka, to mój najnowszy produkt z tej branży. Wykonany ściśle wg fenomenalnie inżynierskiego rysunku Wojtka, w który wgryzałam się o wiele dłużej, niż w jakiekolwiek wykroje Pisma ;-)
Czy ktoś wie, że w moim portfolio znajduje się wystrój tekstylny całego domu? Przepięknej, wiktoriańskiej rezydencji dla lalek, którą z pietyzmem poskładał niegdyś ojciec K, dla wnuczek. Wyposażonej w elektryczność i odrobinę magii, która jak nic innego pasuje do Bożego Narodzenia. Uszyłam mu firanki, zasłonki, obrusy, ręczniki a nawet dywan. To było cudowne zajęcie :-)

I może wystarczy tej autoreklamy. Zdaje się, że mam szansę na kilka zleceń. Po przeanalizowaniu zawartości tego bloga, Ania uznała, że prawdopodobnie jestem w stanie uszyć narzutę na jej tapczan. Dla Gosi mam stworzyć panele na okna, a Hania rozważa możliwość zamówienia u mnie zasłon.
Tylko nie wiem dlaczego, w oknach naszego mieszkania, całe lata smętnie wiszą za długie “gotowce” z Ikei? Szelkami przypięte do żabek... Że szewc bez butów?