Przy okazji, z odmętów pamięci powychodziły rozliczne wnętrzarskie wyroby. Wysuwające się spod maszyny do szycia, nowe szaty krzeseł, okien, stołów, łóżek. Można by chyba urządzić spory pokój, umeblowany wyłącznie sprzętami, wystrojonymi w moje twory. Może nawet niezły ze mnie krawiec wnętrz, taka lokalna wersja interior tailor.
No to urządzamy!

Krzesła T dostały jednoczęściowe lniane wdzianka, a kiedy z nich wyrosły, uszyłam im polarowe bikini w kolorze kawy z mlekiem. B także zapragnęła odziać swoją jadalnię, więc jej krzesła ubrałam w proste koszule z grubej, pastelowej bawełny, a stół dostał obrus maxi. Siedziska w koszulinach wyglądały jak chłopskie dzieci, ale B doszydełkowała im koronkowe kamizelki, w których spokojnie mogą iść na Pasterkę.
Osobną dziedziną wnętrzarskiego krawiectwa jest pokój dziecięcy. Mam już na koncie poszewki z frotki w misie i chmurki. Kolorowe prześcieradełka na gumce. Szykowne, lniane ubranie na wiklinowy kosz, który z pokolenia na pokolenie niańczy kolejne oseski, uszyłam pod czujnym i wymagającym okiem Gosi. Płócienna barykada, przeciwdziałająca nocnemu wypadaniu Ali z łóżeczka, to mój najnowszy produkt z tej branży. Wykonany ściśle wg fenomenalnie inżynierskiego rysunku Wojtka, w który wgryzałam się o wiele dłużej, niż w jakiekolwiek wykroje Pisma ;-)
Czy ktoś wie, że w moim portfolio znajduje się wystrój tekstylny całego domu? Przepięknej, wiktoriańskiej rezydencji dla lalek, którą z pietyzmem poskładał niegdyś ojciec K, dla wnuczek. Wyposażonej w elektryczność i odrobinę magii, która jak nic innego pasuje do Bożego Narodzenia. Uszyłam mu firanki, zasłonki, obrusy, ręczniki a nawet dywan. To było cudowne zajęcie :-)

Tylko nie wiem dlaczego, w oknach naszego mieszkania, całe lata smętnie wiszą za długie “gotowce” z Ikei? Szelkami przypięte do żabek... Że szewc bez butów?