Nie da się innym tytułem. Po pierwsze dlatego, że Amerykanin. Po drugie, polskie wersje brzmią zbyt pompatycznie. Ku chwale? Cześć pamięci? W hołdzie? Każda brzmi jak wezwanie na apel poległych.
A skoro Jezus żyje, i Elvis, to on też...
Późny wieczór, rok 1983. W telewizji “Jarmark”. Na ekranie redaktorskie świnki trzy - Pijanowski-Zientarski-Szewczyk - a przed nimi nasza trójka: T, mój jedenastoletni brat i ja, lat dziewięć. Krzysztof Szewczyk zapowiada niesłychaną atrakcję, jakiś Majkeldżekson, film czy piosenka, trudno powiedzieć. Taśma wideo zdobyta cudem, gdzieś tam, w świecie.
Noc. Para nastolatków w samochodzie. Silnik gaśnie, wysiadają, on ją chce na dziewczynę, ona w euforii. Ja też. Nagle w tę idyllę pakuje się księżyc w pełni. On zakrywa dłońmi twarz. Potem patrzy na nią przeraźliwie zielonymi, potwornymi oczami i krzyczy “uciekaj!”. To uciekłam. Schowałam się pod zamkniętymi powiekami. Z przerażenia zaczęłam pochlipywać. Na nic zdały się zapewnienia T i brata, że to tylko film, że nie trzeba płakać. To był prawdziwy wilkołak.
Potem syndrom sztokholmski... Wielki czarny winyl z napisem “Thriller”. Wygrzebana na targu kaseta z “Off the wall”, jakieś pirackie zestawienia Jackson 5, kasety wideo z niemieckim lektorem. Zachłyśnięta pierwszą wielką namiętnością, szybko zyskałam pewność, że zostanę żoną Michaela Jacksona. Żadnych uprzedzeń rasowych, a przecież wtedy był jeszcze Murzynem :-)
Jak trochę podrosłam, zrozumiałam, że z ożenku nici ;-(
Ale uwielbienie nie zmalało. Uprosiłam panią krawcową - mamę mojej przyjaciółki - aby uszyła mi kurtkę, odrysowaną z “Beat it”. Czerwony materiał, ze skórzanym połyskiem, zdobyła T, jakimś dzikim trafem. Góra zamków błyskawicznych. Pani Aniela wszywała je pieczołowicie, wstawiając do każdej taśmy pliskę z materiału, maskującą ząbki. Zdumiona zamkową ilością i bezcelowością. A potem ja, równie starannie, ręcznie, podszywałam te pliski pod spód, aby zamki były na wierzchu.
Wyjątkowo prezentuję tu rzecz uszytą przez kogoś innego, ale są w niej emocje tak wielkie, jakbym ją sama stworzyła. Troskliwie przechowywane w mojej własnej, wirtualnej izbie pamięci. Od melomana do megalomana jest całkiem blisko ;-)
Kurtka ma już ponad dwadzieścia lat. To mój najstarszy ciuch. Mam nadzieję, że będzie ze mną zawsze. Zakładam ją, czasem, od wielkiego dzwonu. W kieszeni znalazłam bilet na SRU`95 (juwenalia katowickie sprzed 15 lat, Spodek, płyta stojące, 5 zł) i na “This is it”, zeszłoroczne zaduszki (Multikino, sala nr 6, rząd G miejsce 16, 10 zł).
A czasami, ot tak, zabieram ją na przejażdżkę po mieście.
W niej zawsze są Jego urodziny, tak jak dziś.
Nie ma śmierci MJ. Jest tak odległy, tak kuriozalnie inny od całej naszej rzeczywistości, że równie dobrze mógłby być Marsjaninem. Czy żyje fizycznie, czy nie, pozostaje problemem nieistotnym. Na pierwszym miejscu są jego genialne piosenki z czasów, kiedy przecierał szlaki wszystkim obecnym Gwiazdom.
I uczucia, radość ze słuchania muzyki z adapteru, magnetofonu, kompaktu, telefonu. Happy Birthday to You, Michael.