"Twój normalny dzień, zawsze blekenłaahaajt..."
Budzę się i wciąż zima trzyma. I dobrze, i o to chodzi. Mnie to nie martwi, bo przed ochłodzeniem nastroju, przed zamieciami wyboru i ślizgawicą decyzji chronią mnie me zasady.
Niech inni gimnastykują się porannie z doborem stroju, niech się głowią czy kolory grają. Niech kombinują z czym tu, do licha, połączyć najnowsze pasiaste dzianiny z sieciówki. Mnie od rana do wieczora, w duszy gra lekko zdarta płyta Black&White.
Czarno na białym, jin i jang, marchewka z groszkiem, Bonifacy i Filemon. Dwie skrajności. Przeciwieństwa, co się przyciągają. Najstarsza opozycja. Klasyka po prostu.
Wg CMYK-a biel to całkowity brak koloru a czerń to miks wszystkich barw. Mamy więc do czynienia z absolutna pustką, brakiem, próżnią z jednej strony oraz totalną pełnią, apogeum, zenitem z drugiej. No po prostu bajeczny punkt wyjścia do wszelkich filozoficzno-organiczno-astronomiczno-antropologicznych dywagacji...
Na szczęście naukowe dysputy zostawiam z boku, i ze szklanką do połowy czarną lub od połowy białą, proponuję zimową paradę strojów codziennych. Niektóre z nich mają już kilka ładnych lat, inne powstały w tym sezonie.
Spódniczka Pepiczka jest młodsza od swojej siostry sukienki o rok. Tak długo czekała resztka materiału, by w końcu kolejny numer Pisma zaproponował wykrój, który udało się wepchnąć w skromne ramy kilkunastocentymetrowych skrawków.
Gangsterskie Gacie (krótkie, idealne do zimowych butów)& Gorset z haftkami to zestaw prążkowany, dość wiekowy. Takie same gacie zmontowałam dla swojej Bratowej, ciekawe czy jeszcze w nich biega. No i B posiada plisowaną spódnicę i kamizelkę z tej samej tkaniny. Zebrałoby się niezłe kryminalne trio :-). Gorset przydaje się na golf, kiedy człowiek rozpaczliwie potrzebuje choć małego światełka oryginalności w tunelu ciemnej długiej zimy.
Tunika była kiedyś kreacją sylwestrową, z racji srebrzystych prążków. Wystąpiła solo, więc ilekroć wpadną mi w oko fotki z tamtej nocy, zastanawiam sie, gdzie, na Boga, zgubiłam spódnicę? Spokojnie, jako c-odzień pracowniczy dorzucam jej do pary jakieś portki.
A sukienka Jasna Góra jest produktem ubocznym. Najpierw pojawił się na świecie żakiet z marszczonymi rękawami, z pieknej i miękkiej czarnosrebrzystej materii, jak połysk śniegu w księżycową jasną noc. Ponieważ tkanina prawdopodobnie rozmnożyła się cudownie podczas kroju, starczyło na cudaczną kieckę - tubę, całkowicie własnego pomysłu, pierwotnie bez ramion. Wygladała nawet podejrzanie dobrze, jednak nie mogłam się oprzeć nieustannemu podciąganiu jej pod pachami, na biuście i w ogóle w kółko... W końcu porzuciłam ten wstydliwy nałóg i wszyłam w nią górną część białej bawełnianej koszulki.
Biała Koszula Kryza początkowo miała być niesłychanie prosta, ascetyczna nawet. Ale poniosło mnie i przysporzyłam jej zmarszczek tu i tam. Po wyprasowaniu i odzianiu się jednorazowo - na Wigilię - porzuciłam ją wstydliwie w zaułku szafy. Wada - zbyt elegancka. To koszula nosiła mnie. Po jakimś czasie, pod wpływem chwilowego natchnienia, postanowiłam nie prasować tej damy i odtąd się zaprzyjaźniłyśmy.
Kiedyś gdzieś wyczytałam, że każden zodiakalny wodnik, jak założy białą koszulę i czarne spodnie to myśli, że jest najmodniejszy na świecie.
I wiecie co? Tak właśnie jest!
czwartek, 25 lutego 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz