Na spacer po okolicy, gdzie wałęsają się Wszyscy Święci, człek wyciąga z dna szafy zramolałe płaszczydło, które powinno dawno temu wylądować w Alei Zasłużonych Śmieci i wiecznie odpoczywać. Brodzi po kostki w zwłokach liści, zajadając
trupi miodek. Myśli o kimś, kogo już nie ma. Odwiedza rodzinę, która nie zaoferuje nawet kawy. Spacerując po cmentarnych zaułkach i obserwując innych żywych i umarłych, ma jedyną okazję, aby do tematu przemijania podejść z każdej możliwej strony. Może i z krawieckiej? Odgrzebuje więc w pamięci taką rzecz niezwykłą, ubranie, które kochał i cenił, a które już nie istnieje.
Onegdaj byłam posiadaczką zimowej kurtki zwanej pieszczotliwie Dziką Babą, ponieważ mankiety i kołnierz ozdabiały jej długie, zmierzwione kłaki sztucznego futra. Uwielbiałam ją i zwykłam mawiać, że chcę być w niej pochowana, niezależnie od pory roku, ponieważ z założenia nie lubię zimna. Dzika Baba wylądowała jednak na śmietniku, kiedy jej futro wyliniało zupełnie. Do dziś wspominam ją z rozrzewnieniem i żałuję, że jej nie ma.
J nosiła kiedyś z upodobaniem bluzę z kapturem, z beżowego futerka. Wyglądała w niej jak bohaterka
“Kontrolerów” . Nosiła ją tak uparcie i wszędzie, że w końcu Niedźwiadek rozlazł się i padł z wyczerpania. Do dziś wspomnienie tego ubranka wywołuje u niej czuły uśmiech. A wiecie, że o to u J niełatwo.
W czasach studenckich T dostała od swego przyszłego męża kosztowną kurteczkę z wrzosowego nylonu, obszytą bielutkim puszkiem wokół kaptura i dolnego brzegu. Wypasiona kurtka pochodziła z krakowskiego Peweksu. Puszek uwielbiał się brudzić, więc wielokrotnie kąpał się w mące ziemniaczanej i w innych specjałach, dla podtrzymania porażającej bieli. Kiedyś, w pośpiechu, w ferworze wybierania się na spotkanie, rękaw kurteczki przylgnął do żelazka... T udało się wstawić w wypaloną dziurę fragment podszewki i jeszcze długi czas korzystać z uroków tego odzienia. Potem gdzieś przepadł i zostało po nim tylko nostalgiczne wspomnienie.
Najświeższą stratę w tej materii poniósł K. Jego
Sierżant Khaki doznał dotkliwych obrażeń w wyniku manewrów pokojowych. Lewa nogawka do amputacji. To nie “Avatar”, jednonogawkowy komandos nie przetrzyma ciężkiej, frontowej służby u K i trzeba go będzie pożegnać ;-(
Ostatnio B przywołała w pamięci ducha czerwonej peleryny, którą kiedyś zakładała z namiętną radością i paradowała po rodzinnym mieście, z wiklinowym koszykiem pod pachą. Jak współczesne wcielenie Czerwonego Kapturka. Oddała ją potem “komuś młodszemu” i straciła z oczu. No to teraz
patrz, B, i płacz ;-)
Jakiś czas temu postanowiłam nie wyrzucać zbyt pochopnie ubrań, które kiedyś uszyłam. Nawet jeśli już nie są noszone i stoją nad tekstylnym grobem. Pozostają niemym, świadkiem czasów i zdarzeń, które chcę pamiętać. Ułożyła się z nich listopadowa galeria ciuchów-duchów.
