niedziela, 7 listopada 2010

Domek na prerii



Jak pięknie, jak uroczo. Na szerokiej prerii, bez halnego, co szarpie oknami/ nerwami. Zbiegać zieloniutką łąką, zamiast brnąć w deszczu po ciemku z pracy/do pracy. Na chwilę dziewczęciem z warkoczami być, w sukience z falbanką.

Tylko jedna pozycja z tego koncertu życzeń nadaje się do realizacji. Sobotnie przedpołudnie spędziłam więc przy maszynie do szycia, kreując kowbojsko-pionierską kieckę na wieczór ze znajomymi. Z radością. Dawno się nie widzieliśmy, bo nie ma czasu na spotkania. Z nadzieją na kolejne “wejście” w nowej sukience.

A kiedy już suknia była gotowa i zaprezentowała się w lustrze tak jak lubię - troszkę zabawnie i nieco zadziornie - zostawiłam ją w domu. Dlaczego? Może postanowiłam utrzeć nosa własnej próżności, albo uznałam, że we wspólnym wieczorze z dawno nie widzianym towarzystwem chodzi o coś innego, niż nową kreację do pochlebiania. Poza tym, w końcu po to mam bloga, aby na nim chwalić się nowymi szmatkami*. Zatem pora na debiut Kowbojki z domku na prerii ;-)

Pozwoliłam się dokleić do tej rodzinnej idylli mojemu genialnemu grafikowi. Nie tylko dlatego, że kiecka jak z piknikowego obrusa, świetnie tam pasuje. Ma odpowiednią ilość falban i marszczeń i kowbojską kratkę. Może długość lekko nieprzyzwoita, ale za to mobilizująca. W tej sukience nie wolno się poddawać, bo - jak słusznie zauważyła J - kiedy podniesie się ręce do góry, widać nie tylko domek, ale i całą prerię :-)

Ten śmieszny, infantylny obrazek szczęśliwej rodzinki z Dzikiego Zachodu jest też teraz jakąś alegorią, marzeniem. Powiadają, że z rodziną najlepiej na zdjęciu... Ostatnio przestałam to rozumieć. Egzystencje w jesiennych ciemnościach snują się raczej samotnie. Znajomych, przyjaciół i rodzinę widuje się od wielkiego dzwonu świąt tudzież imienin.
W dodatku, znów ktoś ukradł godzinę i trzeba naciągać wieczorne działania jak za krótką kołdrę. A i tak zawsze coś wystaje. Czas - oto najbardziej pożądany prezent od losu. Aby starczyło go na więcej, niż pokorną wegetację. Na kawę ze znajomą, obiad u rodziców, zabawę z dzieckiem/kotem/facetem.

Albo na hand made. Na preriowej fotce, jest jeszcze jedna ręczna robótka. Bukiecik jesiennych kwiatów. Tym cenniejszy, że zrobiła go T. Tam do licha z kieckami, wyprodukować takie cudeńko z zasuszonych liści, to jest dopiero majstersztyk “zrób to sam”! Może namówić ją na bloga?



* słówko od Hani:

ha! nie dodałaś, że preriowa sukienka doczekała się prezentacji w gronie krewnych i znajomych królika:-)

Bardzo słuszna uwaga - urodzinowa imprezka Prezeski to jedno z nielicznych światełek w tunelu paskudnej, plugawej, listopadowej chandry. Proszę więcej!