piątek, 18 czerwca 2010

Koktajlowa

Całkiem znienacka stałam się twórczynią sukienki koktajlowej. Czy ktoś w ogóle wie, co oznacza ta nazwa? Odsyłam do kompetentnych źródeł, z których pochodzi cała moja wiedza w tym temacie ;-)

Gdzieś tam, na Zachodzie i gdzieś za oceanem, chyba, ludzie organizują sobie w ciągu dnia nieformalne imprezki, których podstawową atrakcją nie są sukienki, ale właśnie koktajle.
I nie mam tu na myśli szalonych party z udziałem mlecznych napojów owocowych, to nie ta bajka. Chociaż u nas słowo koktajl nie zadomowiło się w barku, lecz w blenderze, skąd wypływają pełne witamin, owocowe breje. A mieszankę z procentami zwykło się nazywać drinkiem.
Koktajle alkoholowe mają za zadanie (teoretycznie) orzeźwić po pracy, pobudzić do wieczornych zajęć a może odprężyć i rozładować stres.
Reasumując - wstawić delikwenta ;-)

Odpowiednim tłem dla kolorowego drinka, short, long, tudzież aperitif, jest prawidłowo dobrana sukienka. A tu już obowiązuje regularny dress code. Sukienka koktajlowa powinna być mniej elegancka, niż na bankiet z szampanem i tańcami, ale jednocześnie bardziej sexy, niż uniform do pracy.
Wygląda na to, że musi to być strój absolutnie niewymuszony, który pojawia się na ciele jakby mimochodem, dla przyjemności własnej oraz oczu, które na nim spoczywają :-)

No kosmos, czegoś takiego bym nie wymyśliła... Gdybym dostała zadanie stworzenia koktajlowej sukienki, padłabym na placu boju bez jednego strzału z maszyny.

Skąd zatem zjawił się tytułowy wyrób? Jakoś... mimochodem.
Perkalowy metr w różową łączkę został nabyty z powodu upału. Bardziej kojarzył mi się z falbaniastymi spódnicami niewolnic na plantacjach w Brazylii, niż elegancką kiecką imprezową na party pod parasolem (parasol - zgodnie z oryginalną nazwą - chroni od słońca).

W jeden wieczór machnęłam krótką sukienczynę, banalnie prostą, dorzucając jej w ramach ozdoby (i powierzchni nośnej dla ewentualnych podmuchów) jedną linię obszarpanej falbanki. Bez zaznaczonej talii, żeby w upale przyjemnie falowała i chłodziła. Jak drink :-)

Następnego ranka ukazałam się zaspanym oczom K w nowym odzieniu, zanosząc mu poranny koktajl ze świeżych truskawek. Pan K, jeszcze bez okularów, spojrzał nieprzytomnie, potem usiłował wypić skraj nowej kreacji a następnie oznajmił:

- Wyglądasz jak koktajl truskawkowy!
- Chyba z szypułkami - dorzuciła łaskawie niezawodna J, jak tylko poznała nowe dzieło. O rany, przed jej następną opinią powinnam strzelić kielicha...

Zatem, proszę Państwa, słowo się rzekło - oto moja emanacja sukienki koktajlowej. W wersji przaśnej, omalże ludowej. Jaki koktajl - taka sukienka...

Truskawkowy koktajl zamyka Wiosenny Tryptyk Owocowo-Alkoholowy. Spróbuję poszukać inspiracji w innych, bardziej poprawnych, źródłach.
W końcu alkohol to tylko ucieczka, nieprawdaż? W świat używek, gdzie maleją kłopoty, kurczą się długi i nikną troski.
Wszystko wrzuca na luz. Człowiek robi głupie miny, śmieszą go własne dowcipy i wszystkich kocha... Okropność :-)

Więc chodź, zabiorę cię na pola truskawkowe,
gdzie wszystko jest bajką i niczym nie trzeba się przejmować...




p.s.
Proszę zapamiętać Człowieka Pracy w niebieskim drelichu, który w upale truskawkowego pola rozkleił mój bilbord. To zwiastun zmian. Idzie lato a z nim przewrót w kolorach i na ciele, i na blogu. Zgodnie z zasadami, oczywiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz